Z ostatniej chwili: PROSZĘ PODAWAJCIE KRÓTKIE FRAGMENTY, w ten sposób opowiadanie będzie bardziej nadawało się do *czytania* :-). Pięć stosunkowo krótkich zdań (w przypadku dialogu mogę zrobić wyjątek, bo czyta się je szybko) powinno być najlepsze. Powiedzmy po pięć-dziesięć słów na zdanie. Mniej znaczy lepiej. Każdy chce dodać coś od siebie, a cierpliwość czytelnika jest ograniczona! Proponuję Wam świetną zabawę. Napiszemy wspólnie opowiadanie o młodym [u]żytkowniku substancji psychoaktywnych (zwanych mylnie narkotykami). Ma być dramatycznie, śmiesznie i tragicznie, ale przede wszystkim na temat! Będziemy pisać po kolei, *po pięć zdań każdy/każda (lub więcej o ile zdania są bardzo krótkie i ***fragment spodoba się Redaktorce*** ;-) Jeśli fragment BARDZO spodoba się Redaktorce, może on naruszać wszelkie zasady, od tej zasady też są wyjątki, ale są tajne łamane przez poufne ;-))*, swoje propozycje umieszczajcie w kolejnym komentarzu do tego artykułu lub odpowiedzi do tego postu (Google Mail ma feature łączenia wątków...), a Redaktorka będzie dokonywała jego edycji (minimalnej!) i dodawała kolejne wpisy do ciała artykułu :-). Nie martwcie się o poprawność ze względów językowych, poprawię wszelkie błędy jakie zauważę! Nie martwcie się w ogóle o nic, po prostu coś napiszcie od siebie! Artykuł ma adres
https://hyperreal.info/agquarx/przygody_mlodego_uzytkownika. Oto na początek 5 zdań od waszej ukochanej Redaktorki agquarx: [hr] Wiktor otworzył z trudem powieki. Czy to już pora iść na tę cholerną uczelnię? Jego ręka automatycznie powędrowała do woreczka zawierającego zwarte i gotowe papierosy z marihuaną, które pracowicie wykonał poprzedniego dnia, z myślą o takim właśnie zastosowaniu. Cudowny, charakterystyczny zapach marihuany obudził leżącą obok niego w pogniecionej i poplamionej wspomnieniami poprzedniej nocy pościeli blondwłosą i błękitnooką, szczupłą, anorektyczną dziewczynę. Aleksandra zmrużyła oczy i wykonała lewą ręką międzynarodowy gest - "podaj jointa". Wiktor podał jej skręta, spojrzał na jej śliczną buzię i białe, kształtne, dziewczęce piersi, które wyłoniły się spod wymiętoszonej pościeli. Jego myśli powędrowały gdzieś daleko, daleko, hen na łąkę pełną wysokomorfinowych maków, gdzie wyobrażał sobie ich miłosne uniesienia na pokładach ze słomy makowej. Ze świata nieczystej fantazji powrócił, gdy dziewczyna oddała mu papierosa z marihuaną. Aleksandra mrużyła oczy i rozkoszowała się chwilą. Spojrzała na Wiktora, uśmiechnęła się do niego swoim pięknym uśmiechem i ucałowała go w plecy, tuż poniżej łopatki. Poczuł jak dreszcz przenika go od karku do kości ogonowej, a w sercu budzą się pierwotne instynkty jaskiniowca. Nagle zrobiło mu się zbyt ciasno w spodniach. Jego oddech przyspieszył, a źrenice rozszerzyły się w charakterystycznej reakcji podniecenia płciowego. Ogarnęła go złość na siebie samego. Nie może jej tak łatwo ulegać! -- Spieeerdalaj, nic tylko jarasz mój jazz, jarasz i jarasz a nic sie nie dorzucisz! Myślisz, kurwa, ze mam bank czy co??? -- No daj zajarać; ręce Aleksandry zaczęły energicznie masować jego byczy kark... -- SPIERDALAJ! SPIE... RDA.. L A J, powiedziałem! Po czym wyrwał się z jej rąk, które jak uchwyt tarantuli oplatały jego młode, zdrowe, wypieszczone na siłowni ciało. Wstał z łóżka i warknął -- "Pierdolę, z tobą nie ma życia, kobieto!". Sięgnął ręką do kieszeni spodni, z której wydobył samarkę, w której znajdowały się tabletki z zachęcającym, walentynkowym, różowym serduszkiem i wrzucił sobie do ust dwa kółeczka; połknął je bez popicia jak na prawdziwego używkowicza przystało. Po chwili odezwał się znowu -- "Przez takie jak ty, tylu biedaków na odwykach!". Na co ona sprytnie i z niejakim czystym wdziękiem odrzekła - "RZYGAJ popłuczyno po generacji X!". Na takie dictum nie miał odpowiedzi. Dobrze, że nie nazwała mnie "wypierdkiem Solidarności" -- pomyślał z przekąsem. A jej rodzice to niby z jakiego środowiska pochodzą? Same komuchy! Musi skończyć z tą uległością wobec niej! Musi pokazać jej jak zachowuje się prawdziwy mężczyzna! Cierpko-gorzki smak wykrzywił mu już i tak zniekształconą gniewem twarz. "Dobra," -- powiedział -- "ostatni raz dam ci zapalić za friko, ale od jutra musisz przynieść coś od siebie, nie dam się tak do końca wykorzystywać!". Lewą ręką podał jej wypalonego do połowy, grubego jointa. Twarz Aleksandry od razu rozpromieniła się jakby właśnie przypomniała sobie najwspanialsze wspomnienie z dzieciństwa i nagle wydało się, że jest o dziesięć lat młodsza, co sprowadziło do głowy Wiktora niepokojące obrazy i ostrzeżenia przed paragrafami. -- "Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć w potrzebie, kochanie" -- szepnęła mu na ucho i umieściła papierosa z marihuaną pomiędzy pełnymi wargami; zaciągnęła się rozkosznie wykorzystując całą pojemność płuc (a miała czym oddychać!), a jej twarz przybrała zalotny i jednocześnie zamyślony wyraz. Spojrzala na Wiktora z tym szczególnym, znanym mu tak dobrze jej charakterystycznym uśmiechem na twarzy, po czym pocałowała go najzieleńszym na świecie pocałunkiem. Odwzajemnil jej spojrzenie zerknięciem swoich zaczerwienionych oczu i wyszeptał: -- W sumie nie taka zła ta transakcja, jak sie głebiej za...(beknął)...stanowić. Dziewczyna odpowiedziala mu kolejnym uśmiechem, któremu wtórowało wpadajace do pokoju słonce, ogrzewające naszą samotną planetę wędrującą w nieskończonym tańcu po niebiesiech. Jej wlosy nabrały odcienia, który zdawal sie przypominac o dalekim lecie i dojrzewającym wśród natury zbożu. To przypomnialo naszemu bohaterowi o swiezych, cieplutkich i chrupiacych bułkach sprzedawanych w pobliskiej piekarni; zaburczało mu w brzuchu. Spojrzał jeszcze raz na Olę. Jej włosy były zebrane w dwa niezwykle seksowne kucyki, ten wygląd tłumaczył mu dlaczego tak jej ciągle ulega, musi z tym skończyć, pomyślał stanowczo po raz kolejny. Jej oczy jak dwa jeziora koloru niezapominajki wysyłały w jego kierunku złoto-zielone refleksy światła naszego Słońca. Czy ona aby na pewno jest pełnoletnia? Pokazywała mu dowód... Jezu, przecież to jeszcze dziecko, mimo dowodu -- pomyślał, zafrapowany. W co ja się kurwa wpakowałem. Ktoś mi chyba mówił że jej stary robi w antynarkotykowej. Kto mi to kurwa mówił? A zresztą, nieważne... Dalej, niech te dropsy wjeżdżają! -- Co robisz dziś wieczorem? -- zapytała niewinnie. -- Idę się najebać, kurwa. -- Mogę iść z Tobą? -- Będę z kumplami, kurwa. -- Chyba nie będę przeszkadzała, co? -- zatrzepotała rzęsami, uśmiechnęła się pokazując zestaw śnieżno białych, równych ząbków; jej rodzina musiała wydać na jej dentystów fortunę. Spojrzał na nią, westchnął. W co ja się, kurwa, wpakowałem -- pomyślał ponuro. Dropsy wjeżdżały. Wiktor poczuł się zamotany i przestał ogarniać rzeczywistość, coraz głębiej oddychał i czuł się dziwnie. W tym czasie zadzwonił dzwonek do drzwi i Aleksandra w szlafroku poszła zobaczyć kto to jest. Okazało się, że to Listonosz, który skrycie kochał się w Oli i marzył o tym, aby podziwiać jej wspaniałe ciało lolity, dotykać je, chciał aby ona dotykała jego pokrytego nadmiernym owłosieniem ciała, chciał się z nią kochać tu, już teraz, natychmiast. Aleksandra chyba zdawała sobie z tego sprawę, a że tego dnia Wiktor nie chciał wyjść z nią wieczorem, postanowiła zrobić mu na złość i gdy Listonosz wręczał jej pocztówkę od znajomych zrzuciła z siebie szlafrok i ukazała mu się tak jak ją stworzono. Listonoszowi listy wypadły z rąk, serce zaczęło łomotać i zakręciło mu się w głowie z niedokrwienia mózgu (inny organ otrzymał cały zapas krwi) -- nie wiedział, czy to co widzi to sen czy jawa, był w siódmym niebie! Serduszka??? Co to za gowno! -- pomyślał Wiktor już na zewnątrz. Pixy po godzinie nie przyniosły prawie żadnego efektu! Nowy diler, ot co! Zadzwonił do niego i umowil sie na spotkanie, rzekomo by kupic wiecej trawy. Dobrze, że spakowal młotek do plecaka. Bez słowa skierował się w stronę przystanku autobusowego. Marian C. stał pod szkołą podstawową na swoim zwykłym miejscu. Ciekawe ile uda mi się dzisiaj sprzedać koksu nastoletnim gimnazjalistkom, pomyślał. Poklepał się po kieszeni. Miły dotyk zwitka banknotów dwustu złotowych podniósł mu natychmiast nastrój. To będzie piękny dzień, pomyślał. Wiktor czuł się coraz bardziej zamotany. Już o trzy przystanki od domu zaczął widzieć pulsujące wzory i kolory gdy zamykał oczy. Było mu trochę niedobrze. "Jednak działają" -- mruknął do siebie. N następnym przystanku wysiadł i przeszedł na drugą stronę ulicy, by wrócić z powrotem. Tymczasem Wiktor, przepraszając w duchu dila za zwątpienie, wrócił do pierwotnego planu pójścia po bułki. Miał ochote na nie popatrzeć, bo przecież pieczywo to taka piękna sprawa. Ogarnął się na tyle, na ile byl w stanie i opuścił przystanek pod domem; już po kilku minutach stanął w korytarzu wiodącym do jego mieszkania. I oto zobaczył nagie plecy Oli, a na nich dłonie jakiegoś mężczyzny. Jeśli zbicie fazy przybrałoby ludzką postać, wyglądałoby dokładnie tak, jak Wiktor w tamtej chwili. Spojrzał z pogardą na kopulującą sobie w najlepsze na stojąco parkę i powoli wycofał się do pokoju. Długo nie zastanawiając się, sięgnął do szafy i rozpoczął poszukiwania swojego ukochanego plecionego kutasa, którego odziedziczył dziaduniu. Ta wykonana z konopnego sznura dyscyplina straszyła już nie jedno pokolenie i nie jedne plecy dzięki niej nabrały szacunku do ręki, która je karmiła. Z odnalezionym narzędziem porządku powoli, celowo głośno stawiając kroki udał się do przedpokoju. Nie musiał kierować się wzrokiem, ponieważ Ola nie kryła się wcale ze swoją działalnością i razem ze swoim zdziadziałym listonoszem nad wyraz donośnie, orgiastycznymi jękami ogłaszała całemu światu swoją zdradę. Nikt nie był w stanie wyjaśnić co się stało, że Listonosz z hukiem wylądował na chodniku wypadając z kuchennego okna. Ola była przerażona, nie wiedziała czego się spodziewać w takiej sytuacji od najwyraźniej napigulonego amfetaminowo (a może nawet było to PCP) Wiktora. Postanowiła się jednak w jakiś sposób zrewanżować. Wiedziała co najbardziej ucieszy Wiktora. Przyniosła mu pudełko pełne ruskich leków (psychoaktywnych). Oczy Wiktora zabłysły księżycowym blaskiem w środku dnia, było w jego oczach coś z wilkołaka przy pełni księżyca, miał ochotę rozedrzeć zębami wszystkie paczuszki zawarte w tym pudełku pełnym pierwotnej Magii. Jednocześnie wróciła mu poranna myśl o miejscu pracy ojca Aleksandry -- bo skąd niby ta "dziewczynka" wzięłaby takie Skarby? Jednak refleksja ta przepadła tak szybko, jak się pojawiła, wyparta chęcią wypróbowania wszystkich tych cudownych specyfików. Tylko od którego zacząć? Nieznajomość cyrylicy utrudniała sprawę, a że odważna adrenalina, dziki testosteron i wiele innych hormonów płciowych i nie tylko buzowało w ciele naszego bohatera, nie zastanawiając się wiele rozpakował pierwszą z brzegu paczuszkę i spożył całą jej zawartość. Na efekty nie trzeba było długo czekać... Scenę zasnuwa na chwilę sztuczna mgła. Światła są przytłumione. Słychać odgłosy bębenków i dud oraz krzyki celtyckich druidów. Widać geometryczne wzory, ściany oddychają. Wiktor przez chwilę zastanawia się co wziął, po czym pada na ziemię bez przytomności. ...wyciagnal z kieszeni wersję kieszonkową pamietników Tadeusza Drozdy, wyrwał piętnastą kartę i zrobiwszy z niej samolot odleciał na nim do macedońskiej wioski na skraju orzechowego lasu. W tym samym czasie w okolicach Łodzi stary woźny ze Szkoły Podstawowej nr 5 w Poznaniu wynalazł maszynę do destrukcji wszechświat. Zaciągnąwszy się głęboko dymem ze swojej fajki pełnej wysuszonego absolutu nacisnął mały zielony guziczek znajdujący się na lewym pośladku najlepszego swego przyjaciela goryla Karola...I tak powstał Chocapic. Ola zamieniła się w Katy Perry i śpiewając po rusku Bogurodzicę poczęła rozmawiać z Wieśkiem, Wojtkiem czy jak on tam miał na imię na temat braku tematu i urwanego tripa, którego zresztą zapomniał zapominając przy okazji o obecnym co dało się we znaki rzeczywistości zrealizowanej, a raczej jej imaginacji w głowie pacjenta w Twojej, Czytelniku postaci efektem czego było zawarcie zakładu, tuż przed paktem z samym Diabłem z Dextrometorphani hydrobromidium o faktyczne pochodzenie Krasnala Ogrodowego leżącego tuż przy ciele listonosza. Ty, jako prawdziwe wcielenie nikogo postanowiłeś zabawić obecnego już tylko fizycznie na Ziemi kolegę znajdując sobie drugiego kolegę do rozmowy, którym był Szatan Wielki Pierwszy Mocny Full Sobieski Ahmed Method Man Dr. Woland Szary. Namówiliśmy naćpaną, głupią i jednocześnie tempą masę do złożenia obciążających Saddama Hussajna zeznań (tylko mu nie mówcie, że nie żyje ;-) (uśmieszki bez nosków są zepsute - agquarx). Pakt podpisaliśmy wespół z dochodzącymi powoli, lecz brutalnie do świadomości tego gostka co ma tak śmiesznie na imię słowami złożonymi w pytanie "Czy wymaga Pan obecności adwokata diabła". Wygrałaś, ten krasnal został sprowadzony na Twoje, Czytelniczko własne zamówienie z Paryża ale z kim wygrałaś i dlaczego tu jesteś - tego już nie wiemy... Wiktor otworzył z trudem powieki. Czy to już pora iść na tę cholerną uczelnię? Jego ręka automatycznie powędrowała do woreczka zawierającego...w tej chwili poczuł, że Aleksandra polewa go lodowatą wodą z wiaderka. Nie, chyba mi się urwał film -- pomyślał dość trzeźwo. Nie trzeba było brać ruskich wersji wenerycznych dragów -- jęknął i podniósł się na równe nogi; po chwili udało mu się zyskać pewną stabilność. Mieszanka psychotropów i czerwonych serduszek wprowadziła go w stan twórczego otępienia, a zarazem dodała dodatkowej energii do pokonania nowego dnia. Działanie amfetaminy czy PCP zawartego w serduszkach zupełnie zlikwidowało chęć na zjedzenie zakupionych bułek. Wiktor bez uprzedzenia, siarczyście spoliczkował Aleksandrę, żeby nie myślała, że tablety wyleczą wszystkie zranione męskie uczucia i plamę na honorze samca, poza tym musiała przecież wiedziec, kto tu rządzi, oi! -- Za co?! -- krzyknęła Ola , nie mając pojęcia o swojej niewątpliwej winie; innymi słowy była niewinna, taka niewinna. -- Za gówno!! -- Wiktor spojrzał przez okno i zobaczył plamę krwi i mięsa, która pozostała po nieszczęsnym Listonoszu. -- "Jakie szczęście, że mieszkamy w opuszczonej kamienicy" -- mruknął do dziewczyny, po czym udał się na podwórko posprzątać szczoteczką do zębów ciało adoratora nieletniego "mięsa". Jednak zmienię dilera, nagle postanowił i wyciągnął swoją wierną komórkę, Nokię 3210. Musi zadzwonić do człowieka, który zna ludzi, którzy znają ludzi, którzy posiadają dostęp do interesującej kontrabandy. Zostawił wiadomość na automatycznej sekretarce i czekał. Po około pół godzinie otrzymał SMS z numerem telefonu, od nieznanego mu numeru (ale tego się spodziewał). Wykręcił numer i czekał cierpliwie, na ile pozwalała mu na to trzęsionka wywołana pigułami. Nagle odezwał się kobiecy kontr-alt. -- A zatem jesteś w potrzebie? -- O kur...To znaczy tak, jestem w potrzebie, nie spodziewałem się kobiety dilera -- wydyszał Wiktor. -- Mam coś czego Ty nie masz, palancie, pauza, zębatą waginę w której mogę schować towar w razie czego, to dlatego Duzi Ludzie mnie zatrudnili. No i jestem niezwykle zdolna i rzutka. Skończyłam marketing na UJ, męska szowinistyczna świnio. Przełknął ślinę i złość. Jednocześnie wróciła mu poranna myśl o miejscu pracy ojca Aleksandry -- bo skąd niby ta "dziewczynka" wzięłaby takie Skarby? Jednak refleksja ta przepadła tak szybko, jak się pojawiła. -- Chciałbym piguły. -- Mam "jednorożce". Czyste MDMA. Ile mi za nie dasz? I nie powtarzaj cudzych fragmentów dla osiągnięcia efektu stylistycznego zabranianego przez wszystkie podręczniki. Wiktor powoli zaczął się niecierpliwić. Nieznajoma Lady Deal spóźniała się na umówione miejsce na parkingu przed osiedlowym sklepem. Nikt nie lubił w nieskończoność czekać na swego dilera, na dodatek to była przecież kobieta i powinna znać swoje miejsce! Kiedy wkurwiony i zrezygnowany Wiktor postanowił ruszyć po inną mote, drogę zajechał mu biały cadillac kabriolet z lat 60, którego kierowcą była ładna młoda dziewczyna w avangardowej nietypowej fryzurze koloru różowego, na zgrabnym nosie nosiła duże okulary przeciwsłoneczne (pomimo, że był to pochmurny dzień); miała duże słodkie, stworzone do całowania usteczka. Młodzieniec był mile zaskoczony spotkania tak specyficznej postaci która kazała na siebie mówić Mika. -- Rusz swe dupsko,dziwko do wozu! -- rzuciła bojowa dziewczyna -- Mam to czego pragniesz, ofiaro losu! -- Kiedy wsiadł do niezwykłego wehikułu, ten natychmiast ruszył z piskiem opon z akompaniamentem electro clashu dobywającego się z potężnych głośników. Laska rzuciła mu na krocze woreczek z pięcioma pigułkami. -- Gdzie Cię podrzucić, frajerze? -- zapytała. Wiktor otworzył z trudem powieki. Czy to już pora iść na tę cholerną uczelnię? Jego ręka automatycznie powędrowała do woreczka zawierającego...gwałtownie zerwał się z wersalki. Przysnąłem, kurwa -- zaklął osłupiały, w środku rozmowy! - Myśle, że powinniśmy się spotkać, wolę załatwić wszystko na spokojnie. - O 16 w parku za sceną. W oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków Wiktor spędził dzień w wyrku rozmyślając o kwasach. Nie były to tym razem narkotyki. Był to stan psychiczny którego nie lubił. Moralniaki -- pomyślał rozmyślawszy akurat nad uczelnia, rodzicami i kobietami w szczególności. Zastanawiał się czy postanowienie podjęte pod wpływem ma jakiś sens. Nie wiedział czy podoła. Odczyn pH w jego glowie wzrastał w alarmującym tempie. Z chwilą, gdy psychika wyrwała się spod kontroli był już gdzieś w górach Świętokrzyskich, na halach. Słoneczny ciepły dzień odbijał się od twarzy, on sam siedział na skale słuchając piekielnie wysmienitego ambientu mając słuchawki w uszach. Czuł, że wędruje po bezkresach swojej psychicznej osobowości. Etniczne uczucie wzrastało wraz z muzyką. Patrzył na bezkres horyzontu widząc piekielnie żywe i zielone drzewa. Błękit nieba rozświetlał krainę odbijając się o taflę jeziora. Sięgnął po niedopaloną lufe leżącą nieopodal jego ręki i zapalil zapalniczkę. Po napełnieniu płuc jego dusze ciągnęły liny radości. Odnalazł się, poczuł że może zdziałać wszystko. Chwila trwała krótko. Punkt równowagi przechylił się gwałtownie na strone rzeczywistości z myślą o dziewczynie z którą rozmawiał. Przebudził się a w głowie miał godzinę 16. 16? No tak! Dropsy! Na zegarze była 15:50. Zabrał kurtkę i wybiegł z domu. Na miejscu był pierwszy. Po chwili przybyła dilerka. -- Masz kasę? -- spytała oficjalnie, żując nerwowo gumę. -- Kasę? No yyy, gdzieś w spodniach...O kurwa... -- Brawo, życze sukcesów! -- Nie no spokojnie coś wymyślimy, przejdziesz się ze mną? Mieszkam niedaleko. -- Yhm, dobra. Szli obok siebie dłuższą chwilę nie rozmawiając. Po chwili Wiktor dostrzegł znaczek na koszulce towarzyszki. -- Co oznaczaja liscie konopii i glowa tej kobiety? -- To znak naszego stowarzyszenia sióstr konopnych. -- Zakon Marii? -- Dokładnie. -- Dlaczego akurat konopia? -- Dlaczego? Z prostych przyczyn: to jedna z najważniejszych roślin żyjących na naszym świecie, obok szałwi wieszczej i przęśli chińskiej. Przynosi ludziom wieści. -- Jakie wieści? -- O miłości. Każdy człowiek powinien wyzbyć się swoich złych cech przede wszystkim nietolerancji byśmy my, ludzie, stali się jednością. -- Jest przecież tyle zła... -- Dlatego nie przysłano jej bez powodu na Ziemię. Ma swoją role w jednoczeniu. -- Wiesz... dziś mi i ona przyniosła wieść. Męczą mnie życiowe kwasy które chciałbym zwalczyć postanowieniami. Nie wiedziałem czy podołam i nagle ona powiedziała mi tak. Towarzyszka uśmiechnęła się szczerze. -- Jak masz na imię, mały? -- Wiktor – odpowiedział -- Podoba mi się. Agnieszka. -- Zajebiste, kurwa, imię, jak cie jebie! Weszli do domu chłopaka nie przestawszy rozmawiać. Mieszkanie było puste. Wiktor zaproponował Agnieszce kawę. Po czym usiedli przy stoliku i zaczęli rozprawiać na temat różnych stanów świadomości. Opowiadali sobie różne anegdoty z życia. -- Pewnego razu zamiast uszykować stolik na kolację, wziąłem i rozłożyłem rodziców łóżko. Mama dziwnie patrzyła na mnie po tym incydencie, bo to było z jej polecenia. Ja ukradkiem wyłem z tego przypału w swoim pokoju. -- Haha, chciałabym widzieć wasze miny. Rozmowa toczyła się do wieczora. Jak to wieczorem bywa poziom romantyzmu wzrósł i Agnieszka z naszym głównym bohaterem zaczęli palić gibona za gibonem i robić sobie szoty. W między czasie Aleksandra się napatoczyła (wyszła pożyczyć film z wypożyczalni DVD) i przyłapała ich na całowaniu i obmacywaniu, jednak przez swoje poczucie winy zrozumiała to co robi Wiktor, w końcu rano robiła to samo i tylko usiadła w kąciku pokoju zapalając Wiktora zielone...Gdy skończyła uświadomiła sobie że spaliła całość i Wiktor będzie się wkurzał, postanowiła wkroczyć do ich zabawy i wynagrodzić Wiktorowi poniesione koszty tworząc ciasny, spocony, filmowany kamerą cyfrową trójkącik. Zielona pani skłoniła głowę nad naszą trójką. Wolna miłość to w końcu jej specjalność :-). Opary wypalonego ciała Marii Juany zasłoniły czułe poniżenia fizycznej miłości oraz pozwoliły Wiktorowi uniknąć mokrej plamy na jego samczym honorze. Otóż zawsze myślał, że ciasny, spocony, filmowany kamerą cyfrową trójkącik to najbardziej podniecająca sprawa na świecie, marzenie każdego faceta, ale jak doszło co do czego, to po prostu się krępował swojej nagości i nie chciał mu pożądnie stanąć. Opary wypalonego ciała Marii Juany przesłoniły i ten fakt, więcej było śmiechu i miziania niż standardowej fizycznej miłości. Tak nagle jak dopada euforia, dopadła Wiktora ogólna depresja i apatia. Właściwie nie wiedział dlaczego, co by zmieniło ten stan. Świat się zaczął kurczyć w zastraszającym tempie, obraz coraz bardziej nasycony i śnieżny jak pusty kanał telewizyjny zdawał się walczyć z dźwiękiem, raczej piskiem w uszach o pierwszeństwo -- panowanie nad moją wątłą osobą myślał Wiktor. Zdecydował się położyć na ziemi i skulić w embrionalny kłębek, nie widział nic poza białą plamą przed oczami, nie słyszał nic poza nieustannym wysokim gwizdem nie nad uchem, ale wydobywającym się z wewnątrz, ze środka. Stety, niestety, w każdym razie oprócz depresji pojawiły się apatię pogłębiające halucynacje w postaci zmarłych rodziców patrzących z wysokości na bazwładne ciało syna i z pogardą w głosie wymieniających po kolei wszystkie jego dokonania, a było ich niezwykle dużo. Poczynając od fasolki bretońskiej na koszuli prezydenta, a kończąc na niezwykle silnej psychoaktywnej substancji ochrzczonej mianem UFO... Gdy Wiktor się ocknął, dogłębnie poczuł całą odrażającą obecność miejsca, w którym się znajdował. Pokój wypełniała brązowa ciecz, w której pływały dowody konsumpcji wszystkich dragów znanych ludzkości od Anno Domini 1669. -- Kurrwa, znowu to samo... -- mruknął do siebie zapalając papierosa z marihuaną, którego miał ukrytego w DVD z filmem Fight Club. Spacerując po zasyfionym mieszkaniu miał dziwne rozkminy. Nie zważał na jaszczurzy ogon, jaki miał przyczepiony do tyłka. Usilnie próbował przypomnieć sobie cokolwiek. Ile czasu trwa ten obłęd... Za sobą usłyszał szelest i cichy stuk -- to Aleksandra wypadła z szafy, osunęła się na ziemię i zachrapała tonem przywodzącym na myśl ciężarówkę Robur. Shit happens, pomyślał. A może shit is happening? -- udał, że filozofuje. Poszedł się odlać. Stojąc nad kiblem podziwiał pornole wysmarowane musztardą i powieszone na ścianie. Gdy kończył, skierował głowę w dół i zamarł - w obsranym kiblu leżał zatopiony rewolwer typu Colt. Podniósł rewolwer, sprawdził magazynek. Załadowane było pięc komór z sześciu. Zamknął magazynek, wprawił go w ruch wirowy, przyłożył rewolwer do głowy. Nacisnął spust. Nagle urwał mu się film. Nazajutrz Wiktor obudził się mając ogromną ochotę na fasolkę po bretońsku z dworcowej budki. Zjedzenie takowej fasolki stanowiło dylemat, gdyż niedługo miał zaplanowane masowe palenie jointów oraz oczywiście seks z wieloma partnerkami, z czego większość stanowiły nieletnie Azjatki i Murzynki. Każdy już wie, że Wiktor nie jest cipa, kurwa, i że od zawszę lubił zabawę na ostro, kurwa, dlatego umywszy pachy z grubsza pod kranem, kurwa, i narzuciwszy obficie, kurwa, żel z Biedronki na głowę uczesaną w stylowego irokeza ofensywnie i ekstrawagancko udał się w kierunku dworca. Będąc na miejscu jego ładne oczy ujrzały znajomą twarz, dostrzegł blondwłose dziewczę w lateksowym czerwonym kostiumie z oczojebnym pomarańczowym napisem na plecach "Blowjob for life", to była jego lolita z dowodem, jego Ola. Podszedł do niej posuwistym, sprężystym krokiem; rozmowa przebiegła następująco: - Cze co ty tutaj kurwa właściwie robisz, kurwa? - Normalnie kotku, to co zwykle, handluję dupą, ni? - O tej godzinie? Wcześnie rano jest, kurwa. - A bo, misiu, nawciągałam się fety wczorej i fajki mi się skończyły, a piniędzy nima, bo ten ogólnoświatowy kryzys jest ekonomiczny normalnie, ni? - Acha, dobra to ja lecę, kurwa, opierdolić jakąś fasolkę, kurwa, a później standardowo będę jarał, kurwa, gibony i posuwał jakieś panienki, kurwa. I przestań mówić takim dziwnym żargonem, kurwa! - Czekaj coś ci powiem, w ciąży z tobą jestem, normalnie, ni! - He he weź spierdalaj z takimi tekstami, wracaj lepiej do roboty. - Na prawdę, to już jest potwiedzone dermatologicznie. Aaa i żem prawie zapomniałam, chyba mam tego, no jak to sie nazywa, o już mam; HIVa chyba mam i ubytki w górnych jedynkach! "Pierdolona szmata!" -- krzyknął w myślach, przy czym przestraszony odruchowo chwycił się za krocze -- "HIV i dziecko... przejebane. Mam wyjebane na nią!" -- "Weź spierdalaj! Nie będzie żadnego gówniarza. Mam na Ciebie wyjebane, więc rób sobie co chcesz tylko nie przyłaź już do mnie i spierdalaj!" -- Krzyczał na dworcu Wiktor wzbudzając zainteresowanie tłumu podróżnych, po czym zostawił osamotnioną Olę na pastwę brutalnego życia i głodu narkotycznego. -- "Ale to także Twoje dziecko gnojku!" -- wołała zapłakana do szybko oddalającego się Wiktora, który odwróciwszy się w jej kierunku wystawił środkowego palca i poszedł dalej. Złość wypalała jego żyły, był wściekły. Nie mógł przestać myśleć o zaistniałej sytuacji. -- Hej, szefie masz może dorzucić na "bilet" -- spytał brudas z berzy. -- Wypierdalaj! -- po chwili chłopak zdał sobie sprawę iż leży na zimnej posadzce z krwawiącym i złamanym nosem, a nad nim dwóch bezlitosnych "podróznych" z ponurymi minami; brutalnie go kopali. Wiktor otworzył z trudem powieki. Czy to już pora iść na tę cholerną uczelnię? Jego ręka automatycznie powędrowała do woreczka zawierającego...przed oczami miał jednak kompletną, aksamitną ciemność. Zerknął na zegarek. Osiemnasta trzydzieści. Wiktor otworzył z trudem powieki. Czy to już pora iść na tę cholerną uczelnię? Jego ręka automatycznie powędrowała do woreczka zawierającego...pomyślał sobie "o rany, jak to dobrze, że to był tylko sen..."; jednak po chwili dobudziwszy się do końca, zobaczył u swojego boku dwie dziewczyny, Aleksandrę i kobietę której imienia nie pamiętał. Zaczął zastanawiać się w którym momencie stracił zdolność rozróżniania snu od rzeczywistości zrealizowanej. I co to oznacza dla jego duszy. Po chwili rozmyślania stwierdził że te rosyjskie psychotropy, które kilka dni wcześniej dostał od Olki działają zajebiście, te sny były tak realistyczne, przecież dla takiej szmaty jak Olka nie zabiłbym jakiegoś jej kochanka, przecież to jest wysoce karalne a ja się chce zachować dziewictwo swojego odbytu, to jak wiadomo warunki więzienne temu nie sprzyjają. Wystraszony szybko wstał i podbiegł do okna, jego oczom ukazał się niezwykły widok... Spoglądając w dół, w kierunku miejsca, w którym we śnie leżakowaniem rozkoszował się zuchwały Listonosz, zauważył tajemniczą torbę, wypełnioną po brzegi świstkami papierów, do złudzenia przypominających pieniążki, dużo pieniążków. Pierwszą myślą, która przeszła mu przez zmiksowany baniak, było: "Ciekawe, czy aby na pewno została wyprodukowana z syntetycznej skóry, na zwykłą mam przecież uczulenie...". Szybko ogarnął go jednak widok wyfruwającego, niczym CEV po zamknięciu powiek na LSD, banknotu dwustuzłotowego. Korzystając z lekkiego zamyślenia Wikusia, do torby zaczęła pomykać znajdująca się nieopodal rudowłosa, piegowata, bardzo blada, szmaragdooka, ubrana w bardzo skąpe mini koloru czerwonego dziewucha. -- Przepraszam, czy to nie panu wypadł z okna ten wytwór przemysłu kaletniczego? -- zapytała miłym, słodziutkim głosikiem, jakby nabrzmiałym helem. To kojarzyło się już jednoznacznie ;-) Odparł więc, starając się zachować zasady grzeczności... (prośba - piszcie krótsze fragmenty) (...ciąg dalszy nastąpi, niewątpliwie nastąpi, już nadciąga kolejny fragment...)
Komentarze