24. Aresztowanie w Meksyku
Hagen, tymczasem, stawał się coraz bardziej... Hagenem. Tym
nieodparcie uroczym czarusiem... i wygląda na to, że pewna piękna
debiutantka z Kalifornii uparła się, aby wyruszyć za nim do Meksyku.
Drogi Tato. Nie martw się o mnie. Jestem w Meksyku z pewnymi
pięknymi ludźmi... Tato od razu zwęszył bitników i
narkotyki, ma się rozumieć, i pociągnął za wszystkie sznurki,
aby dowiedzieć się, gdzie córa przebywa, i ściągnąć ją z powrotem. To
przynajmniej, jak później domyślili się Prankstersi, tłumaczyło
tajemniczą klęskę, która spadła na nich w drodze do Guadalajary.
Hagen, Kesey i Ram Rod jechali pewnego wieczoru ciężarówką w
kierunku Guadalajary i napotkali blokadę drogi obsadzoną
meksykańskimi Federales. Co robić? Zawrócić? Przebić się siłą? Udawać
wariatów? Od pewnego czasu wszystko było w takim porządku z
miejscowymi stróżami prawa, że czuli się mocni i pewni siebie, więc
Kesey zadecydował, aby się zatrzymać i po prostu odegrać stary numer
z wciąganiem ich do swojego filmu. Bóg jeden wie, z iloma glinami
Prankstersi poradzili sobie dotąd.
Ale, oczywiście, nie potrafili mówić po meksykarisku, więc nie
mogli nawet puścić w ruch Filmu z Federales. Federales wywlekli
wszystkich trzech i natychmiast przekopali ciężarówkę w poszukiwaniu
trawki, którą znaleźli, no i było po herbacie. Na deszczu i w mroku w
krainie Szczura. Meksykanie nie czepiają się o trawkę tak bardzo jak
gliny w Stanach, ale obowiązuje tam podobne prawo, nie są zachwyceni
goszcząc w swym kraju amerykańskich headów, a Kesey był "gorący", jak
to się mówi. Jednym słowem patentowana popelina.
Owa droga 15 biegła wzdłuż torów kolejowych, które prowadzą od
granicy z Gwatemalą. Pomiędzy drogą a torami była kupa kolczastych,
ciemnych chaszczy, masa gęstego listowia, zarośli i w ogóle, cierni,
ostrych liści. Kesey uśmiecha się smutno i odgrywa wielką scenę
no--cóż-macie-nas, panowie, szczerą i bezradną pantomimę, cóż, tak
bywa. Federales biorą jego kartę turista, która jest lipna.
Cóż-jesteście-górą--panowie i powiada, pozwólcie, że oddalę się w
krzaki na sekundę, zanim nas zwiążecie. Człowiek musi oddawać wody;
wszyscy ludzie są równi, gringo i Mex, i każdy inny, kiedy wzywa
natura, prawda, panowie? Więc Federales mówią zgoda i Kesey znika w
krzakach -
- kątem oka widzi pociąg, jak ostrożnie sunie przez mijankę z
wolna wyłania się zza zakrętu -
- Dupę w troki! Kręci się, kręci! Kesey rzuca się w krzaki ku
torom, ciernie i ostre liście orzą mu nogi, światło pociągu potrząsa
plamą dziwacznej, chorej, brunatnej żółci na kupie kolczastych
chaszczy, prze- dziera się przez ten syf, wprost ku bocznej ścianie
wagonu, wskakuje na złącze między wagonami, chwyta za poręcz drabiny
prowadzącej na dach. Deszcz wzmaga się nagłą taflą, wali błyskawica,
błyskawicznie oświetla całą scenę i jego postać - Federales dyszą i
cwałują przez zarośla jak Meksykanie z filmowej komedii, guziki
strzelają im na brzuszyskach, wrzeszczą ihoy! ipronto! i wtedy
HRHAAAAAAAMMMMNNNNNNNN
Te sukinsyny strzelają do niego! Mama nie pozwala tu palić
żad-nej trawki! Ostro tu, na skrajach prawd wiary - ciemno - a wtedy
Cosmo oświecił go na chwilę błyskiem błyskawicy - jeszcze dyszą i
tupią
HRHAAAAAAAMMMMNNNNNNNN
komediowe, latynoskie gliny - aż pociąg nabiera prędkości, a on leży
rozciągnięty na dachu wagonu zmierzającego gdzieś tam, ku czyjemuś
Miastu Na Skraju.
Które okazuje się Guadalajarą. Nie ma grosza przy duszy, ani
trawki, ani niczego. Rusza w stronę - oczywiście - placu z muzyką
mariachi, kuca w ciemnościach, przemoczony i drżący z zimna. Ciekawe,
czy w tym mieście toleruje się włóczęgów gringo? O świcie przez park
idzie jakiś Meksykanin, nawiązuje rozmowę, mówi po angielsku. Smukły
facet około dwudziestki, bardzo przystojny, jak Yalentino, o nieomal
dziewczęcym wdzięku
iCIOTA!
proponuje Keseyowi, aby odetchnął u niego w hotelu
iCIOTA!
a on, sponiewierany i rozdygotany, daje się namówić. Ten hotel to
niewiele więcej niż schronisko, ale jest czysty. Ma tam niewielki
schludny pokoik, ten Mario, zaciszną przystań. - No dalej, prześpij
się trochę. Kesey stara się nie ulec sennej fantazji
iCIOTA W NATARCIU!
ale i tak zasypia, budzi się po dłuższym czasie, zupełnie nietknięty.
Mario sam jest spłukany, ale wysyła telegram na koszt adresata do
Manzanillo, pod nowym pseudo Keseya, Soi Almande, Salamandra,
rozumiecie - bestia, która żyje w ogniu. Czeka cały dzień i jeszcze
jeden, Mario to po prostu uroczy człowiek.
W CO ON GRA?
Do świętego telegraf o pomodlić się. Wszyscy pracownicy telegraf
o w sandałach huarache siedzą sobie pod piętrzącymi się w stertach,
trzepoczącymi kartkami telegramów. Hay tiempo. To kwestia
odpowiedniego podejścia, mówi Mario. Idzie na górę do telegrafo.
Wkrótce sam Szef Huarache przetrząsa cały stos w poszukiwaniu
wiadomości dla płonącego pana Almande. Ale - nic z tego.
Następnego ranka Kesey decyduje się zaryzykować, idzie do
amerykańskiego konsulatu jako biedny, spłukany, posiwiały, wyłysiały
Amerykanin na rybach, który wpadł w tarapaty i musi wrócić do
Manzanillo. Jakaś urzędniczka, niejaka panna Hitchcock, daje mu 27
pesos na bilet autobusowy trzeciej klasy do Manzanillo. Rusza w
drogę, a Mario macha mu słodko na pożegnanie. To był twój zły trip,
Kesey, że nie zrozumiałeś, iż ta czysta, skromna, meksykańska
serdeczność - to wszystko, o co chodziło Mariowi, po prostu muy
simpatico istota ludzka. Podróż autobusem była straszna, osiemnaście
godzin podskakiwania poprzez krainę Szczura, pół na pół drogą i
bezdrożem, kraina Szczura, a jednak tyle otwartych twarzy. Patrzą na
ciebie zupełnie jak headzi, totalnie otwarci, chcą znaleźć coś raczej
niż schować. Wiele przystanków na siusiu, Kesey przestępuje tylko z
nogi na nogę i czeka, aż kierowca ruszy dalej. Jest zarośnięty,
głodny i wyschły na wiór. Po jakichś dziesięciu godzinach w drodze
zatrzymali się, kierowca idzie na koniec autobusu, przygląda się
Keseyowi z szeroko otwartą sympatico miną i daje mu sześć pesos, ot
tak, bez słowa, co warte jest około 17 centów, ale wystarczy na
tacos, czy coś podobnego, i idzie z powrotem ku frontowi autobusu.
Dziwna kraina, ta kraina Szczura! Oni tu czasami wiedzą. To nadzieja!
- nie dla niewielu wybranych Superuświadomio-nych, ale dla mas,
których istnienia nikt nie podejrzewa, a które otwierają się i
patrzą. Oni czekają, tam w krainie Szczura.
Z powrotem w Manzanillo, z powrotem przypływa adrenalina. Hagen i
Ram Rod zapuszkowani w więzieniu. Jak wszędzie w Meksyku w tym
więzieniu było ostro i łagodnie zarazem. Było ohydnie brudno,
wszędzie wokół roiło się od pluskiew, wszy, skorpionów. Jedzenie
również było ohydne. Ale w paczce można było dostać wszystko, czego
dusza i przełyk zapragną, jeśli się zapłaciło, od soczystej enchilady
po trawkę, speed i kwas. Hagen i Ram Rod byli bez przerwy rozkosznie
zaprawieni i nieszczęśni.
W każdym razie Kesey coraz częściej czuł, że to tylko sprawa
czasu, żeby go dopadli. I to nie Meksykanów się obawiał. Meksykanie
zawsze gotowi byli się dogadać. Chodziło o zelotów ze Stanów.
Martwili go łowcy głów z FBI. Wiedział o Mortonie Sobellu, atomowym
szpiegu, który nagle pojawił się w pewnym granicznym miasteczku pod
opieką pewnego agenta FBI, przekraczając granicę wraz z agentami
federalnymi. Jeśli FBI uda się dopaść kogoś w Meksyku, w sensie
fizycznym, Meksykanie też włączą się do takiej gry. I gorliwe,
napalone na headów gliny z powiatu San Mateo. Wieść niosła, że gliny
z San Mateo wybierały się na wakacje do Meksyku tylko po to, żeby
zapolować na Keseya i załapać się na następne tłuste nagłówki w
gazetach. La casa grandę i Szczurza Buda robiły się coraz mniej
bezpieczne, odkąd pokazał się najpierw jeden, a potem następny head,
ze wspaniałym, szerokim, braterskim uśmiechem, dzieciaki z
Kalifornii, z Nowego Jorku nawet, które dowiedziały się jakoś, gdzie
jest Kesey. Zawsze nadciągali tak, jakby Prankstersi siłą rzeczy
musieli promienieć radością na ich widok - my, nieliczni święci, my
inicjanci sceny kwasowej - w uśmiechach przelewających się ponad
brzegami dolnych zębów. Rzecz jasna na kwasowej scenie w Stanach było
to coś, wiedzieć, gdzie jest Kesey. To znaczyło siedzieć w samym
środku sprawy. Taaak - widziałem się tam z Keseyem. Dalej - różni
Prankstersi sprowadzali Przyjaciół. W tym, rzecz jasna, panienki.
Page zderzył się z wysoką blondynką, dziewczyną w typie Dunki, którą
wszyscy nazywali Doris Delay. Zrobiło się jak w La Hondzie,
tropikalny aneks, La Honda w Tropiku Raka. Ludzie koczowali i pienili
się wszędzie naokoło, w domu, w Szczurzej Budzie, w autobusie. Pewnej
nocy dziewczynę imieniem Jeannie ukąsił skorpion. Wszyscy się
obudzili, nikt nie wiedział, co robić. Trochę podumali, postanowili
pójść z prądem i poszli z powrotem spać. Przeżyła.
Kesey pozwalał na to wszystko. Nikogo nie pogoniono.
Wystawcie to, w co wierzę, na Próbę. W każdym razie, nie
było już mowy o najmniejszej choćby dozie poufności w związku ze
Ściganym i jego filmem. Była to już tylko kwestia czasu lub pilności
władz... Cała ta sytuacja działała Keseyowi na nerwy, wsiadał do
samochodu i jechał nad urwisty brzeg oceanu, palił trawkę i wpatrywał
się w fale... tak jak Black Maria, chciałoby się powiedzieć.
Black Maria przeżywała własne, prywatne piekło. A mianowicie była
samotna jak diabli. Samotna? Można zapytać, jak to możliwe,
aby prawdziwie otwarta osoba czuła się samotna wśród tak wielu
prawdziwie otwartych osób, które robią tyle rzeczy razem i cały czas
są razem na fazie? Czy Mountain Girl czuła się kiedyś
samotna? Czy Mountain Girl czuła się kiedyś zdesperowana? To
nie do pomyślenia; Mountain Girl była wsynchowana w całą sprawę. Ona,
Black Maria, była prawdopodobnie jedyną osobą w dziejach sprawy,
która poczuła się samotna... w hierarchii Prankstersów.
Hierarchii Prankstersów? U Prankstersów miało nie być
żadnej hierarchii. Nawet Kesey miał być nie-nawigatorem i
nie-nauczycielem. Z całą pewnością wszyscy inni byli sobie równi w
tym bractwie, jako że nie było współzawodnictwa, nie było żadnych
rozgrywek. Zostawili to za sobą w normalnym świecie... ale...
nazywajcie to rozgrywką albo jak wam się podoba. W tej chwili, wśród
kobiet, Mountain Girl była pierwsza, najbliższa Keseyowi, Faye była
druga, albo może naprawdę było odwrotnie, a Black Maria była może
trzecia, ale w gruncie rzeczy tak odległa, że nie miało to znaczenia.
Wśród mężczyzn był Babbs, zawsze faworyzowany... i żadnych
rozgrywek... ale czasami wyglądało to na starą, poczciwą grę w
osobowość... uroda i stary, dobry agresywny,
bezpośredni wdzięk, nawet tężyzna fizyczna - wygrywało się na
tym tutaj, tak jak wszędzie indziej...
A jednak powoli Black Maria stawała się Pranksterką. Wisiało nad
nimi, w powietrzu, to, że była już Pranksterką. Odmieniła bieg prądu
i to wcale nie poprzez jego akceptację.
Dziewczyna Page\'a, Doris Delay, przechodziła przez to samo.
Chciała kogoś o coś spytać, ale jak tu pytać o coś takiego. W końcu
podeszła do Sandy\'ego Lehmann-Haupta i zapytała: - Co to znaczy -
Nigdy nie ufaj Prankstersowi?