zażyte środki:
- 350 - fety
- 1 gr - ziela
- 1 szt - krysztalka (LSD)
- 1 szt - XTC (Kiss)
Rozmowa alkoholika z narkomanem. Artykuł zamieszczony w Gazecie Wyborczej.
Wojciech Maziarski
|
|
Paweł Czujkiewicz: socjoterapeuta
w warszawskim klubie młodzieżowych ALTERNATIFF
Wojciech Maziarski: dziennikarz Gazety Wyborczej Wojciech Maziarski: Opowiedz o sobie. Paweł Czujkiewicz: Mam 33 lata i jestem narkomanem. Narkotyki zacząłem brać, gdy miałem 15 lat. I brałem je przez jakieś dziesięć lat. Potem na dwa lata trafiłem do ośrodka odwykowego. Teraz mija dziewiąty rok, od kiedy nie biorę. W. M. Co brałeś? P. C. Zaczynałem standardowo: najpierw było wąchanie klejów, potem marihuana, a później gdy miałem 18 lat przerzuciłem się na polską heroinę, czyli kompot, przy którym już zostałem. W. M. Czy, patrząc z dzisiejszej perspektywy, jesteś w stanie powiedzieć, od którego momentu stałeś się uzależniony od narkotyków? P. C. To zależy, czy chodzi o uzależnienie fizyczne, czy psychiczne... W. M. Powiedz o obu. P. C. Myślę, że fizycznie byłem uzależniony od momentu, gdy zacząłem brać kompot. Psychicznie natomiast byłem chyba uzależniony od chwili, gdy pierwszy raz sięgnąłem po cokolwiek. A może nawet wcześniej... W. M. Większość czytelników nie zrozumie chyba,
o czym mówisz. Ja akurat rozumiem, bo jestem alkoholikiem. Gdy z dzisiejszej
perspektywy patrzę wstecz, też czasami wydaje mi się, że uzależnienie to
miałem w sobie od zawsze i pierwszy kieliszek alkoholu był mi potrzebny
tylko po to, by je ujawnić. Wypiłem i odkryłem: To jest to! To jest ta
substancja, po której czuję się rewelacyjnie, znikają wewnętrzne napięcia
i lęk, tryskam energią i dowcipem, świat wydaje się cudowny a ludzie uroczy,
interesujący i sympatyczni.
P. C. Jednak nie ma znaczenia, czy ktoś jest uzależniony tylko psychicznie, czy już także fizycznie. Spotykam się z takim rozróżnieniem, gdy ludzie mówią mi: Ja nie jestem uzależniony, bo palę tylko trawkę. Uzależnieni są ci, którzy biorą heroinę. A ja wiem, że uzależnienie ma się o, tutaj w głowie. Bez względu na to, czym się szpikujesz, jesteś uzależniony, bo ta substancja służy ci do ucieczki od rzeczywistego świata, od otoczenia, od problemów. Chcesz przestać myśleć o rzeczach, z którymi nie umiesz sobie poradzić? Proszę bardzo tu masz prosty i niezawodny sposób. W. M. I nawet nie musi to być substancja chemiczna.
Znam osobę, która ma świra na punkcie kupowania różnych głupot. Coś się
jej nie udało? Bo to do sklepu po szminkę. W pracy nakrzyczeli na nią?
To po klipsy albo bluzeczkę. Tak poprawia sobie nastrój na pięć minut,
po czym znowu wpada w dołek, więc z powrotem do sklepu. Aż wreszcie okazuje
się, że w pięć dni po wypłacie jest bez grosza. Więc ma wyrzuty sumienia,
że postąpiła tak idiotycznie, i żeby je zagłuszyć, robi sobie przyjemność:
pożycza pieniądze i leci do sklepu po nową szminkę. I tak w koło Macieju.
P. C. Byłem nieśmiałym chłopcem, zwłaszcza
w kontaktach z dziewczynami. Pierwszy kontakt seksualny podjąłem bardzo
późno i bardzo się tego wstydziłem. Narkotyki dawały mi poczucie pewności
siebie. Poza tym pomogły mi przybrać pozę twardego faceta. Na podwórku
zacząłem uchodzić za sukinsyna, groźnego człowieka, który ćpa, ma niebezpieczne
kontakty, więc należy się z nim liczyć i bać się go. Dla wielu kolegów
stałem się autorytetem. Rządziłem na osiedlu.
W. M. Gdy zacząłeś brać narkotyki, mieszkałeś z rodzicami. Jak szybko zorientowali się, co się z tobą dzieje, i jak zareagowali? P. C. Dowiedzieli się po dwóch miesiącach,
że wącham klej i palę marihuanę. Doszło do strasznej awantury i rękoczynów.
Wybiłem ojcu dwa zęby i musiałem się wynieść z domu. Przeniosłem się do
ciotki. Po miesiącu wróciłem i już w sposób jawny brałem kompot. To był
stan wojenny i wmawiałem rodzicom, że biorę po to, by nie iść do wojska.
Że jak kilka razy się nakłuję i będą ślady, to komisja mnie odrzuci jako
niezdolnego do służby. I tak mnie zresztą wzięli, tyle że do służby zastępczej.
W. M. Skąd miałeś pieniądze na narkotyki? P. C. Dziś świat narkotyków sprofesjonalizował się tak jak na Zachodzie i rzeczywiście trzeba mieć albo bogatych rodziców, żeby je kupować, albo samemu zarabiać na nie sprzedażą ich innym. W tamtych czasach można jeszcze było jakoś kombinować. Na przykład ja byłem w układzie z facetem, który produkował kompot i sam go brał (tak jak ja przeszedł leczenie i od dwunastu lat nie bierze). Zawsze miał dla mnie działkę, a ja mu się rewanżowałem różnymi rzeczami, np. cukrem. W. M. Jak to cukrem?! P. C. On był już w takim stanie, że nie jadł normalnych posiłków, tylko cukier, glukozę, mleko granulowane takie rzeczy, które organizm łatwo przyswaja. Pamiętam, jak kiedyś przyniosłem mu dwa kilo cukru, a on mi za to przez tydzień dawał kompot. W. M. To była wielka zdobycz, bo przecież cukier był wtedy na kartki. Skąd wytrzasnąłeś dwa kilo? P. C. Po prostu ukradłem rodzicom z kuchni. W. M. Gdy organizm przyzwyczaja się do narkotyku czy alkoholu, zaczyna się go domagać. Jak to czułeś? P. C. Na początku byłem przekonany, że mam dość sił, by przerwać branie, gdy zauważę u siebie jakieś niepokojące obawy. Tyle że kiedy one się pojawiły, w pierwszej chwili nawet ich nie rozpoznałem, nie wiedziałem, że to już właśnie to. Wydawało mi się, że mam grypę: z nosa mi ciekło, miałem temperaturę, biegunkę, zbierało mi się na wymioty. W. M. Opisujesz mi po prostu monstrualnego kaca po wielodniowym piciu. Miałem to samo. Plus bezsenność, pocenie się... P. C. Dokładnie. Bezsenność, strumienie lepkiego, cuchnącego potu i zimne dreszcze. Łamanie w stawach i bóle mięśni. Nie jestem masochistą, więc nie był to dla mnie stan przyjemny. Kombinowałem, co zrobić, żeby z niego wyjść. Bardzo szybko zorientowałem się, że wystarczy jeden zastrzyk, żeby to minęło... W. M. Mnie pomagała flaszka. Tyle że ciężko było po nią pójść, bo wszystkiemu temu towarzyszył stan potwornego lęku, który powstrzymywał mnie przed wyjściem z domu. Ale i tak szedłem, bo musiałem. P. C. To już jest chyba uwarunkowane społecznie.
Ja po prostu widziałem, że się staczam, że jestem wychudzony, brudny, zaniedbany,
więc wstydziłem się pokazać na oczy ludziom, którzy normalnie żyją, chodzą
po ulicach, spacerują z dziewczynami. Czułem się jak szmata.
W. M. A z czego żyłeś w tamtym okresie? P. C. A bo ja wiem? Trochę z żebraniny na ulicach, trochę z drobnych kradzieży i włamań, trochę z jakichś układów, np. kumpel dawał mi towar na sprzedaż, z którego mogłem wziąć sobie działkę. Sypiałem u rodziców, nocą czasem coś podbierałem im z lodówki, więc dochodziło do awantur o to, że pasożytuję na nich. Trwało to w sumie trzy lata. W. M. Rodzice nie wyrzucili cię z domu? P. C. Do tego nie doszło. W. M. Z tego, co mówisz, wyciągam wniosek,
że narkotyki błyskawicznie cię obezwładniły.
P. C. Myślę, że oba czynniki odgrywają rolę.
Z jednej strony bardzo duże znaczenie ma społeczna akceptacja dla alkoholu,
który jest legalny i powszechnie dostępny. W ośrodku Monaru spotkałem kiedyś
alkoholika, który zgłosił się na leczenie. Gdybym o nim nic nie wiedział,
nigdy nie domyśliłbym się, że jest rzeczywiście uzależniony. Był to zadbany,
zamożny i dobrze prosperujący biznesmen, któremu alkohol towarzyszył w
codziennej działalności. Biznesowe lunche, kolacje w Marriotcie i tak dalej.
Przez całe lata pił, pracował i jakoś sobie radził. Ale oczywiście i to
się skończyło, więc trafił na leczenie.
W. M. W pewnym momencie było to jeszcze wiele
lat przed tym, zanim dojrzałem do leczenia nabrałem podejrzeń, że coś
z tym moim piciem jest nie tak. Wprawdzie w oczach większości ludzi udawało
mi się jeszcze uchodzić za człowieka normalnego, zdrowego, choć imprezowego,
lecz przecież ja sam wiedziałem, że np., bez alkoholu nie mogę już zasnąć.
P. C. W przypadku uzależnienia od heroiny nie można mieć złudzeń ani wątpliwości. Ja wiedziałem, że jestem uzależniony, mogłem sobie tylko wmawiać, że inni są ode mnie gorsi. Że ja jeszcze nie spadłem na samo dno, bo nie muszę żebrać ani sprzedawać się homoseksualistom na Dworcu Centralnym. Też się pocieszałem, że jeszcze jakoś sobie radzę w życiu, tyle że to 'radzenie sobie' sprowadzało się do zdobywania kompotu. To było moje jedyne zajęcie i jedyny cel życia. W. M. Był okres, kiedy próbowałem kombinować
ze zmniejszaniem dawek alkoholu czy przerzucaniem się na słabsze trunki
np. cztery czy pięć puszek piwa zamiast butelki wódki. Albo narzucałem
sobie okresy abstynencji np. mówiłem: "Dobra, teraz przez dwa tygodnie
ani kropli". Pod koniec oczywiście dałem sobie spokój z tymi wysiłkami,
a gdy ktoś mi proponował np. jedną szklankę piwa i wiedziałem, że nie będzie
więcej alkoholu odmawiałem. Bo nie warto się kaleczyć jak pić, to do
oporu.
P. C. Tak, ale też szybko z tego zrezygnowałem. Wiedziałem, że mój organizm potrzebuje dziesięciu centymetrów kompotu, żeby funkcjonować normalnie, więc wzięcie ośmiu było bez sensu. Równie dobrze mogłem nie brać wcale. Przy czym wtedy już nie brałem po to, by czuć się świetnie. Kompot był mi potrzebny, by przez chwilę czuć się normalnie i nie cierpieć. W. M. To jest zamknięty krąg. Ja też piłem
alkohol, żeby wyeliminować te wszystkie objawy, o których już mówiliśmy.
Na chwilę pomagało, ale gdy poziom alkoholu we krwi zaczynał mi spadać,
znów zaczynał się koszmar. Więc znów trzeba się było napić. I tak w kółko.
P. C. Ja też trafiłem na odtrucie. Byłem już tak osłabiony, że nie miałem sił, żeby się ruszać i zdobyć kolejną działkę. Dzięki temu przeżyłem. Gdybym wtedy miał pod ręką kompot, brałbym go na okrągło, aż w końcu pewnie bym umarł. W. M. Czy któryś z twoich przyjaciół i znajomych umarł od narkotyków? P. C. Tak. Co więcej, czuję się za to odpowiedzialny, bo to ja byłem tym, od którego zaczęło się ćpanie na moim osiedlu. Wielu osobom to ja pierwszy dałem narkotyki. Dla innych byłem przykładem, na którym się wzorowali. Spośród tych ludzi wielu już nie żyje. Inni jeszcze żyją, ale wciąż biorą. W. M. Pamiętam, że gdy wpadłem w taki wielodniowy ciąg picia, nie byłem w stanie jeść. Ewentualnie jakąś zupkę z torebki, ale na pewno nic, co trzeba by gryźć. A ty? P. C. Przy narkotykach na ogół jest tak, że można jeść tylko rzeczy łatwo przyswajalne przez organizm głównie słodycze. A więc ciastka, herbatniki, czekoladę, dżem, cukier. Pod koniec miałem dwadzieścia kilo niedowagi. W. M. Jak to się stało, że po dziesięciu latach brania zdecydowałeś się na leczenie? P. C. To był cały splot okoliczności, które
w końcu mnie do tego zmusiły. Byłem już zmęczony tym wszystkim kombinowaniem,
kradzieżami, zdobywaniem kompotu. W domu atmosfera była koszmarna, ojciec
mnie wyklął, powiedział, że już nie uważa mnie za syna i wszystko mu jedno,
czy umrę, czy nie.
W. M. To typowe. Nie znam nikogo, kto będąc
uzależnionym od czegokolwiek, tak po prostu sam z siebie podjąłby decyzję,
by się leczyć. Zawsze jest to wynik jakiejś presji zewnętrznej.
P. C. Gdy ja na dwa lata trafiłem do ośrodka, byłem święcie przekonany, że naprawdę chcę się leczyć, i wściekałem się, jeśli terapeuci podawali to w wątpliwość. Dziś widzę, że to oni mieli rację. W. M. Opowiedz o swoich doświadczeniach powrotu do życie bez narkotyków. P. C. W ośrodku po prostu od podstaw uczono
mnie życia. Stwarzano tam sytuacje, przed którymi dawniej uciekałem w narkotyki
a teraz musiałem im sprostać. Na przykład na dyskotece: musiałem prosić
dziewczyny do tańca i bawić się z nimi. Dawniej był to dla mnie stres nie
do pokonania. Teraz zrobiłem to raz, drugi, trzeci. Nie powiem, że stałem
się miłośnikiem takich imprez, ale gdybym się znalazł na dyskotece, już
bym sobie poradził.
W. M. Ja mam troszkę inne doświadczenie. Nie
mam poczucia, bym w czasie terapii i po niej musiał od zera uczyć się funkcjonowania
w normalnym świecie, bo w końcu przez lata w nim funkcjonowałem, starannie
ukrywając przed otoczeniem swoją chorobę.
P. C. Rzeczywiście, jest coś takiego. Oczywiście
nie cieszę się z tego, że jestem uzależniony i że zmarnowałem tyle lat
życia, kiedy mogłem się np. uczyć, ale też nie użalam się nad sobą. Traktuję
to po prostu jako koszty własne.
|
zażyte środki:
- 350 - fety
- 1 gr - ziela
- 1 szt - krysztalka (LSD)
- 1 szt - XTC (Kiss)
Sama w domu, podniecenie z pierwszego spotkania z DXM
Piękny sierpniowy dzień, wolna chata... Cóż można zrobić? Można iść do apteki, kupić jakiś specyfik i odlecieć do Krainy Czarów. Tak pomyślałam i ja. I tak też zrobiłam. Poszłam do apteki i poprosiłam panią o Tussidex. Brak. Druga apteka- brak. Trzecia apteka- jest! Wróciłam cała w skowronkach do domu i wzięłam się za Tussidex. Wspomnę że to moja dziewicza przygoda z DXM, więc doświadczenia w tym nie mialam.
13.30 Połykam pierwsze pięć tabletek.
13.45 Następne 5 tabsów. Już nie mogę się doczekać efektów.
Dzień całkiem normalny, posiłek spożyty kilka godzin przed zażyciem substancji. Głównym powodem, że był to idealny czas na halucynacje było to, że miałem wolne mieszkanie na kilka dni. Oczekiwałem po prostu miłego doświadczenia, czegoś innego gdyż wcześniej miałem doświadczenia tylko alkoholem i thc.
Jako, że to pierwszy raz z benzydaminą to zdecydowałem się na dwie saszetki Tantum Rosa. Przeprowadziłem ekstrakcje a następnie uzyskany osad zalałem jak najmniejszą ilością soku pomarańczowego. O godzinie 23:30 spożyłem specyfik. Smak bardzo intensywnie słony, okropny ale płynu na tyle mało że było to do przeżycia. Brzuch od razu się odezwał ale zapiłem jeszcze sokiem pomarańczowym i winogronowym żeby zabić smak i jakoś zatrzymałem całość w żołądku.
Uwaga: Większość informacji tu zawartych pochodzi z
1997 roku i od tego czasu nie była aktualizowana.
Komentarze