Ze wspomnień klientki

Felieton ze styczniowego numeru CITYmagazine.

Tagi

Źródło

CITY Magazine
Agata Passent, felietonistka "City Magazine" i "Twojego Stylu".

Odsłony

5190

NAJLEPSZYMI SĄSIADAMI SĄ DILERZY
Oczywiście, nie samochodów, tylko ziół oraz tych mniej konfekcyjnych narkotyków. W późnych latrach 90. zeszłego stulecia zamieszkiwałam przyzwoity lokal w północnej części miasta. Komin Huty Żerań dodawał tej dzielnicy efektownej plastyczności. Weekendy można było spędzać, snując się po Wolumenie w poszukiwaniu swego niedawno skradzionego radia lub roweru. Kiedyś odkupiłam tu włąsne felgi do fiata kanciaka i cieszyłam się z nich, jakby były nowe - i to po cenie okazyjnej. Po zmroku ta część Warszawy stawała się czarną dziurą. Zdesperowany piwosz nie mógł tutaj liczyć na budkę z browarem. Centrum życia towarzyskiego skupiało się wokół dworca autobusowego, przed wejściem do nocnego sklepu.
Można było sączyć piwko z blachy, czyli z puszki, i obserwować nowych klientów nocnego.

OKOLICA ZDAWAŁA SIĘ NIE SPRZYJAĆ
działalności dilerskiej. A mimo to miałam sąsiada dilera. Odniosłam wrażenie, że jego jedynymi klientami są uczniowie marymonckich i bielańskicyh osiedlowych tysiąclatek oraz ja wraz z moimi gośćmi. Jako sąsiadka dilera byłam osobą popularną w mieście. Znajomi chętnie do mnie zaglądali, wiedząc, że zawsze ich czymś poczęstuję, dzięki czemu oni zmulą się czym prędzej i nie będą się nudzić podczas rozmów ze mną. A jednak z dnia na dzień musiałam zweryfikowac swoje poglądy, gdyż interes dilera, wraz z dilerem, rośli w oczach. Pucołowaty chłopczyna o cerze niemowlęcia był bowiem w wieku gimnazjalnym.
Biznes i on rośli jak na drożdżach. Koleżka diler zamieszkiwał skromne M3 wraz z matką, ojcem, foksterierem i jeszcze młodszym bratem. Rodzice byli kompletnie nieświadomi zaradności synalka. Ojciec rano wychodził do pracy, a matkę często spotykałam na klatce, jak obie taskałyśmy do windy siaty z zakupami. Gotowała rodzince porządne obiady z trzech dań. Rankiem diler żegnał się czule z mamusią i, zarzucając plecaczek na ramię, wychodził rzekomo do szkoły. Darzył mnie szacunkiem, jakim darzy się dobrą klientkę i jakim gimnazjalista darzy studentkę.
Na klatce, nawet jeśli nie dobijaliśmy targu, kłaniał mi się w pas.

NAIWNOŚĆ RODZICÓW DILERA FASCYNOWAŁA
mnie bardziej niż środowisko nastoletnich handlarzy. Rodzice byli ewidentnie ludźmi niezamożnymi. Jak mogli nie zauważyć, że jeden z ich synalków nosi nową puchówkę, skejtowe plecaczki i obrendowane luźne spodnie, a co kilka miesięcy zmienia adidasy cna nowy model? Czy nie przyszło im do głowy, by sprawdzić w sklepie sportowym, że na takie buty musieliby wydać pół swej miesięcznej pensji?
Diler był prawdziwym dżentelmenem. Zimą pomagał mi uruchamiać fiata, zakładać rower na bagażnik. Po dwóch latach zapukał do mych drzwi i wręczył w prezencie swoje demo z prośbą o recenzję. Okazał się początkującym hiphopowcem. Liczył na moje kontakty w prasie. Jego działalność zaczęła mnie niebezpiecznie interesować. Skąd bierze towar? Gdzie w tej martwej dzielnicy ma klientów? Kiedyś przyuważyłam go, gdy odkurzałam wnętrze auta w myjni przy osiedlu Wrzeciono. Okazało się, że chłopczyna jest właścicielem "malucha" z przyciemnionymi szybami, który to obiekt służy mu za biuro.

NAGLE POCZUŁAM SIĘ JAKOŚ NIE W PORZĄDKU
Z jednej strony - zaprzyjaźniłam się z matką, z drugiej korzystałam z usług młodzieńca, którego los był niepewny. Czy mam przykablować mamie, jednocześnie zdradzając sąsiada, zdolnego muzyka? Przypomniałam sobie paru kumpli, których straciłam po tym, jak poszli w dragi. Może to mój milusiński ich wykończył? Co prawda na mnie towar dilera nie robił specjalnego wrażenia, bowiem wykańcza mnie zupełnie inny rodzaj używek. Lenistwo, słodycze i zamiłowanie do skrajnych emocji. Moją psychikę rozwalają wakacje. Po nich nie jestem w stanie się pozbierać. A nie mogę się im oprzeć. Ale być może ten dżentelmen z klatki posyła setki warszawiaków na detoks? Podczas pewnej bezsennej nocy obejrzałam w telewizji film o amerykańskim biurze do walki z narkomanią. Głównym bohaterem był zadbany, 20-letni chłopiec, który w przerwie między joggingiem a wyciskaniem na siłowni handlował wszystkim, kradł samochody, zastrzelił i zakopał trzy osoby, które za dużo wiedziały, oraz wysadził komisariat w powietrze.

ZROZUMIAŁAM, ŻE NIE WOLNO ZAWIERAĆ BLIŻSZEJ ZNAJOMOŚCI Z DILEREM
Nie wolno zaprzyjaźniać się w pracy. To utrudnia obiektywizm i zimną kalkulację w interesach. Poznając siatkę i teren działania dilera, poznając jego naiwną rodzinę, wykorzystywaną dziewczynę, poznając jego muzykę itd., niszczymy profesjonalny układ handlarz - klient. Zaczynamy się o dilera martwić, zaczynamy być podejrzliwi, chcemy wiedzieć, jak naprawdę ma na imię, zaczynamy mieć do niego pretensje, że być może to przez niego nasz kumpel ze studiów rzucił się z dachu, próbujemy namówić dilera, by lepiej zajął się komponowaniem. Aby transakcje narkotykowe były udane, muszą być anonimowe. Jednak żyjemy w mieście pełnym dostawców i odbiorców. Może popadam w obsesję, ale pewnie na każdym osiedlu mieszka jakiś miły diler z dobrej rodziny. W takim małym mieście jak Warszawa trzeba być twardym ignorantem, by nie zauważać sąsiadów. Staramy się to robić, by nie umrzeć ze zgryzoty.

Teraz mieszkam w centrum. Tu jest taki ruch w interesie, że łatwiej o anonimowość. W sąsiedztwie kręci się wulgarny element. śpią pod krzakami, nie zamykają drzwi od klatki, kradną klamki. Moja sąsiadka to alkoholiczka, która mnie nie poznaje. Wokół pełno klubów i ich nakoksowanych bywalców. Nakręceni jak marionetki ładują się emocjami całą noc, a w dzień jęczą. Dilerów jest tu tak wielu, że nie sposób poznać ich po twarzy, po głosie, po samochodzie.

Na ulicach i parkingach więcej transakcji niż świerków w Tatrach.
W środku gniazda łatwiej o znieczulicę. Czasem tylko zdzwonię się z koleżanką z podstawówki, zapytam, co u J. i dowiem się, że J. i jedna trzecia klasy albo leczą się gdzieś w Stanach, albo siedzą, albo nie żyją. Niekiedy wspominam czasy na zacisznej Północy. Jedno mnie tylko dręczy. Czy ta mamusia dilera nadal nie wie? A może po prostu pozwala, by obowiązkowy syn łożył na dom?

Agata Passent: felietonistka "City Magazine" i "Twojego Stylu".
Absolwentka Uniwersytetu Harvarda.

Oceń treść:

0
Brak głosów

Komentarze

ASheh (niezweryfikowany)

a moj kazdy dil to qmpel ze szkoly podworka czy skaz tam inad i nie przeszkadza mi to wcale!!

zajebiscie pogadac o pierdolach (jak to z qmplem) ubijajac targu...

zawsze takiego mozesz zjebac bz ogrodek za to ze worek jest za maly albo ze poprzedni material slabo kopal...
wiadomo - qmpel to qmpel!!

no i jeszcze jedno: qmpel ci nie wjebie a ty go w razie klopotoff

SQ (niezweryfikowany)

a moj kazdy dil to qmpel ze szkoly podworka czy skaz tam inad i nie przeszkadza mi to wcale!!

zajebiscie pogadac o pierdolach (jak to z qmplem) ubijajac targu...

zawsze takiego mozesz zjebac bz ogrodek za to ze worek jest za maly albo ze poprzedni material slabo kopal...
wiadomo - qmpel to qmpel!!

no i jeszcze jedno: qmpel ci nie wjebie a ty go w razie klopotoff

felgis (niezweryfikowany)

Artykuł ciekawy, sąsiad diler fajna sprawa, ale chyba za bardzo by mnie korciło, by wpadać do niego z czestymi wizytami ;)

kuba (niezweryfikowany)

ten artykuł to kupa bzdur o złych dilerach jakie pojawic sie mogą w pani domu lub innym czasopismie dla upośledzonych.

winooki (niezweryfikowany)

dopóki nie ma legalizacji, to diler najlepszy pszyjaciel człowieka :)>
chyba że jest hujkiem dorobkiewiczem skurwysynem :)>
pozdro

mietek (niezweryfikowany)

dopóki nie ma legalizacji, to diler najlepszy pszyjaciel człowieka :)>
chyba że jest hujkiem dorobkiewiczem skurwysynem :)>
pozdro

klatek (niezweryfikowany)

Różnie się zdaża. Diler też człowiek. Możesz trafić na przyjemniaczka z woreczkiem, lub w garniturku. W drugą strone zresztą też. Zawód wybrali sobie taki, a nie inny. Płotki zazwyczaj traktują to jak wakacyjną pracę dorywczą. Sami pała, czy wciagają. Mają trochę grosza i git. Przy twardszych narkotykach gdzie klienci są fest wciągnięci w nałóg żadko jest juz tak frywolnie i przyjemnie. A im wyżej w piramidce siedzi diler tym mniej przyjemny bywa. jak to w biznesie, zwlaszcza przestępczym.

Zajawki z NeuroGroove
  • 2C-P
  • Pierwszy raz

S&S: nastawienie pozytywne, aczkolwiek strach przed nieznanym, „z tyłu głowy” myśl, że mnie wystrzeli i nie ogarnę fazy. Miejscówa, ciepła, bezprzypałowa klatka schodowa, później miasto i moje mieszkanie.

 

Spodziewaj się niespodziewanego. Tak chyba najlepiej mogę określić słowami to co mnie spotkało, w konfrontacji z tym, czego oczekiwałam. Raport spisuję żeby ten, jak teraz mi się wydaje, sen nie umknął mi jak wszystkie inne.

  • 4-HO-MET
  • Dekstrometorfan
  • Etanol (alkohol)
  • Metoksetamina
  • Miks

Trip nieplanowany. Spotkałem się po długim czasie z moim bliskim przyjacielem i znajomym z liceum. Na pomysł zażycia tych substancji wpadliśmy niespodziewanie, przypadkowo pod wpływem alkoholu. Było to BARDZO głupie i nierozsądne , ale na szczęście nic nikomu się nie stało. Mieliśmy bardzo dobry humor i pozytywne nastroje więc myślę , że to nas uratowało… Wszystko wydarzyło się pewnego zimowego wieczoru...

 

 

Spotkałem się z moim przyjacielem (nazywanym dalej S.) oraz znajomym z liceum, z którym lubię spędzać czas (nazywanym dalej G.). W takim składzie już trochę imprezowaliśmy i zawsze było bardzo pozytywnie.

Wieczór miał byś z założenia wielką imprezką. Chcieliśmy wypić dużo alkoholu, powspominać stare czasy liceum i potem pójść do klubu pobawić się przy dobrym drum&bass.

Około godziny 21 usiedliśmy do wódki. Rozmowy, dobra muzyczka i cały czas wielkie uśmiechy na twarzach. Naprawdę świetnie się nam rozmawiało.

  • Grzyby halucynogenne
  • Pierwszy raz

Pozytywne nastawienie psychiczne, ekscytacja zbliżającym się tripem i niecierpliwość, lekceważenie opisywanej przez ludzi charakterystyki tripa. Dawka grzybów zażyta na pusty żołądek. Sesja solo - w małym mieszkaniu kawalerce z pokojem i łazienka, uprzednio posprzątanym i przygotowanym. Kontakt z ludźmi przez telefon komórkowy po zażyciu, ale przed właściwym tripem. Noc, sierpień.

Moja pierwsza próba grzybami psylocybinowymi zaczęła się od konsumpcji tychże o 20:30. Zjadłem trzy gramy suszonych grzybów. W smaku wydały mi się podobne do pieczarek, ale bardziej gorzkie. Przeżuwałem je i gryzłem może 5 minut, aż rozdrobniłem cały materiał na rozmiękczoną od śliny papkę, którą następnie połknąłem. Położyłem się na łóżku i zasłoniłem okno (na zewnątrz właśnie zachodziło słońce), włączyłem muzykę, jakiś delikatny popowy chłam, oszczedzając lepsze kawałki na trip. Przez pierwsze kilkanaście minut wymieniałem SMS'y z ludźmi i nie działo się nic ciekawego.

  • LSD-25

To było siedem lat temu, dokładnie 1 sierpnia 1996. Takich dat nigdy się nie zapomina, takie dni pamięta się do końca dni na tym świecie, przynajmniej ja:)


Był słoneczny dzień, olimpiada w Atlancie i Hoffman do podjęcia z BABĄ NA ROWERZE - taki obrazek jak wiecie:) Było dwóch kumpli i trochę żetonów już na koncie. Jednak BABA NA ROWERZE z 1 sierpnia 1996 była najbardziej wyjątkową z bab! Przywieziona prosto z Amsterku aż kleiła się w łapach. Była świeżutka a jej oleistość napawała nadzieją niezłej jazdy...

randomness