W większości krajów, w których panuje tak zwana demokracja, konsumenci marihuany są traktowani jak przestępcy a ganjafarmerzy prawie jak zbrodniarze. Jednym z państw, które zaczęło się budzić z hipokryzji jest Ukraina. Z dniem 7 kwietnia 2009 weszła w życie ustawa, dzięki której osoba przyłapana na uprawie do 10 roślin konopi indyjskiej (lub 100 krzewów maku lekarskiego), może co najwyżej zostać ukarana mandatem oraz konfiskatą roślin. O sytuacji prawnej marihuany na Zielonej Ukrainie rozmawiam z liderem ruchu "Obiektywna Rzeczywistość" - Tarasem Ratushnim.
Konopix: Pierwsze i najważniejsze pytanie: Jakim cudem tego dokonaliście? Zaczęło się od krzywdzącej polityki narkotykowej?
Taras Ratushniy: Ukraińskie prawo narkotykowe zostało odziedziczone po ZSRR. W zasadzie podstawy kodeksów karnych Rosji, Ukrainy i Białorusi mają ten sam rodowód. W latach dziewięćdziesiątych zaczął się chaos. Mało kto zwracał uwagę na prawo w tych krajach. Godnym uwagi jest fakt, iż marihuana nie stała się wówczas kamieniem węgielnym rodzącego się narkobiznesu. Takim kamieniem od początku była heroina, na szczęście Ukraina była głównie krajem tranzytowym. Potem pojawiły się pierwsze uprawy maku. Trawką ludzie bawili się w całym kraju. Rosła sama prawie wszędzie, jeśli już ktoś nią handlował to za symboliczne ceny. Niestety, zorganizowany narkobiznes wzmocnił się i nastała prohibicja. Należy pamiętać o tym, że do końca lat dziewięćdziesiątych przeciętny miłośnik baczki, miał raczej słabe pojęcie co za to grozi. Zawsze można było się "wykupić" od milicji, a i ceny też były symboliczne. Nawet staruszki na dzikich targowiskach płaciły siłom porządkowym większe haracze. Prawdziwie smutne historie zaczęły się na początku lat dwutysięcznych, wraz z obławami na młodych ludzi zbierających się w centrum na obszarach zieleni.
K: Wtedy to pojawili się pierwsi aktywiści?
T: Chyba nie zdawali oni do końca sobie sprawy z tego, iż są aktywistami:) po prostu byli lepiej poinformowani od innych, przede wszystkim jeśli chodzi o cenę wykupu u milicji. W Ogrodzie Botanicznym w Kijowie, gdzie młodzi klerycy częstokroć przychodzili zapalić skręta po obiadku, stale dyżurowała grupa milicjantów, którzy w błyskawicznym tempie wyskakiwali zza krzaków i kładli wszystkich na ziemi skuwając uprzednio kajdankami. Przy czym sprawa się rozwiązywała w bardzo prosty sposób: za 50 dolarów amerykańskich zatrzymani odzyskiwali wolność, a często nawet palenie. Proszę zauważyć; "grupy operacyjne" tego typu nie miały nigdy ochoty zabierać "zatrzymanych" na posterunek. Głównym celem było zdobycie pieniędzy. Zero formalności w postaci protokołu, pieniądze w kieszeni. A jeśli chodzi o aktywistów walczących za legalizację, stali się nimi gdy byli cywilnymi aktywistami podczas Pomarańczowej Rewolucji jesienią 2004 roku. Cały bajer polega na tym, że ugrupowania skłócone przed 2004, spotkały się podczas zamieszek. W tym czasie wszyscy, jak jeden mąż, braliśmy udział w tym porywie przesączonym adrenaliną. Myśleliśmy tylko o zwycięstwie. Męczyły nas wątpliwości - czy zwycięstwo będzie prawdziwe? Czy nastąpią rzeczywiste zmiany dla nas wszystkich? Wówczas zrozumieliśmy, że zależy to od nas samych. Nawiasem mówiąc, w miasteczku namiotowym skinheadzi palili razem z nieformalistami (неформалы), między innymi z racji zakazu spożywania alkoholu. Wówczas aktywiści postanowili przetestować tę nową rzeczywistość. Czy w tym momencie są możliwe realne zmiany jeśli chodzi o konopie? Czy istnieje szansa na masowe akcje, jak w Europie? Uszyliśmy pierwsze flagi i poszliśmy z nimi na inaugurację Juszczenki. Od tej chwili poważnie zainteresowaliśmy się narkopolityką.
K: Gdy podczas ubiegłorocznego Marszu Wyzwolenia Konopi ulicami Warszawy przemaszerowało około 6-7 tysięcy osób, dla większość mediów i polityków nic się oficjalnie nie wydarzyło. Jak to wyglądało w Kijowie?
T: Wszystkich tych nowych ministrów poznaliśmy jeszcze w miasteczku namiotowym podczas rewolucji. A w obecności przyszłego ministra MSW paliliśmy bez skrępowania blanta za blantem:) Wątpię żeby wówczas ten człowiek nie wiedział jaką funkcję będzie pełnił:) W pewnym momencie ten pan w znaczący sposób zmienił swoje zdanie. Najważniejsze jest to co wtedy powiedział - milicja powinna skończyć z prześladowaniem użytkowników i skupić się na ściganiu dilerów. Powtarza te słowa już od czterech lat, w rzeczywistości nic się nie zmieniło. Poziom korupcji jest najwyższy od lat. Marihuana weszła na stałe w asortyment "narkosupermarketów", chronionych przez MSW. Narkosupermarket to diler, który ma wszystko - od heroiny do extasy. Dilerów "ideowców", którzy odmawiali rozprowadzania twardych narkotyków, policja po cichu zamykała, "realizując" założenia ministra.
Kiedy sprawdzone źródła wysychały - ludzie szli do "supermarketów", gdzie najczęściej słyszeli - "Dziś trawki nie ma, weź pigułkę". "Narkosupermarket" jest jedynym w swoim rodzaju potwierdzeniem teorii "marihuana - krok do heroiny". W Kijowie na pierwszym marszu może nie było tysięcy ludzi, było nas 250, zagubionych, ale na maxa pozytywnie nakręconych. W kraju, który jeszcze nie oprzytomniał po rządach Kuczmy (kiedy to manifestacje rozganiano pałkami), ludzie nie wierzyli, że sam udział w manifestacji może ujść na sucho. Politycy oczywiście milczeli, media też nie zdążyły zareagować. Cieszył nas fakt iż jeden z kanałów przysłał dwie kamery:) Nie interesowało nas czy politycy coś powiedzą czy nie. Liczyło się to, że 250 osób poczuło nową rzeczywistość. Ci ludzie pokazali politykom (oraz najważniejsze - setkom tysięcy takich samych zwykłych ludzi), że istnieją. Pokazali, że działają! Podczas kolejnego marszu (2006), przy pomocy mediów, miał miejsce niemalże bezpośredni dialog z ministrem MSW Jurijem Lucenko. Dwie konferencje prasowe: podczas pierwszej oskarżyliśmy go o błędy w polityce narkotykowej. Podczas kolejnej, on odpowiedział na nasze pytania. Wówczas z jego ust padło zdanie: "Zmieniajcie prawo, albo lepiej się ukrywajcie!". Odpowiedzieliśmy, że będziemy zmieniać prawo:)
Zrozumieliśmy, że pan minister o niczym w ministerstwie nie decyduje. Ktoś taki nigdy nie będzie chciał zmieniać nawet własnego systemu. Wiadomo - główny priorytet to dupa na stołku. Podczas marszu w 2006 roku stwierdził: "Gdybym nie był ministrem, sam wziąłbym udział w kontrmanifestacji, bo narkotyki to zło!". Z pewnością pan minister zasiliłby szeregi nazi-skinheadów, zwiezionych przez milicję po to by urządzić bójkę i dać milicji powody do rozpędzenia marszu.
K: Tak a propos, już 2 maja w sześciu miastach Ukrainy odbędzie się marsz zwolenników legalizacji konopi. W Polsce to już będzie 10 marsz. Podzielisz się dobrą radą z aktywistami z innych krajów?
T: Nie odpuszczać zbytnio między jednym a drugim marszem. Zagłębiać się w niuansach swojego prawa. Rozpoznawać grupy interesów w rządzie. Zadręczać pytaniami ekspertów i lobbować. Być stale obecnym w mediach, podnosząc jedną kwestie za drugą. Jesteśmy pod tym względem bardzo podobni, rozluźniamy się i przypominamy o marszu miesiąc przed. Gdybyśmy byli bardziej zwarci, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej:) Polska to nie zagranica, należy częściej się spotykać. Bardzo serdecznie zapraszamy wszystkich zwolenników marihuany do udziału w marszu organizowanym przez ukraińskich Aktywistów 2 maja między innymi w Kijowie.
Komentarze